Złotostocki comeback.
Źródło: Izabela Sekulska
15 May 2014 20:47
tagi:
Złoty Stok, Borówkowa, MTB Marathon
RSS Wyślij e-mail Drukuj
W pamięci zostaje nam zazwyczaj to, co niebanalne. W pamięci zostaje nam to, co nie przychodzi łatwo. Dlatego też w mojej pamięci szczególne miejsce zajmują wyścigi przejechane podczas górskich edycji MTB MARATHON. To tutaj, jak powiedział kiedyś mój teamowy kolega, Sławek Bartnik – walczysz po obydwu stronach góry. Wjeżdżając i zjeżdżając.

Od początku mojej maratonowej przygody starałam się stawiać sobie nowe, coraz wyższe (nomen omen) cele. Cele te dotyczyły głównie wyboru tras. Naturalną konsekwencją był więc wybór tras MTB Marathonu jako priorytetowych.
Złoty Stok po raz pierwszy pojechałam w 2009r. Pamiętam moje ówczesne zaskoczenie. Spodziewałam się szutrowej trasy, podobnej do tej w Bardo, którą przejechałam rok wcześniej. A tutaj niespodzianka. Te zjazdy… korzenie, kamienie i słynna Borówkowa. W dodatku miało pylić. Nie pyliło.

opis
fot.BikeLife

Potem był 2010 i 2011 już bez zaskoczenia. W 2012r. nie jeździłam w maratonach w ogóle. W 2013r. nieśmiało powróciłam, ale u Grzegorza Golonki przejechałam tylko Piwniczną. Reszta moich startów, to były inne, znacznie łatwiejsze cykle. Dlatego przed tegorocznych Złotym Stokiem miałam ogromne obawy. Obawy dotyczyły głownie moich umiejętności na zjazdach. Kiedy się przez dwa lata nie jeździ na tego typu trasach, trochę traci się pewność siebie, trochę zapomina się tego, czego człowiek nauczył się wcześniej.

No, ale dobrze… kości zostały rzucone. Od tego roku jeżdżę w barwach Gomola Trans Airco. Nie mogę pękać. Trzeba jechać. Nie można przynosić wstydu drużynie. Jest jednak nerwowo. Dobrze, że tuż przed startem mam okazję spotkać tak wiele osób z teamu ( właściwie co chwilę kogoś spotykam), bo to trochę rozładowuje stres. Startuję z drugiego sektora. To jest zapewne efekt ubiegłorocznego dość przypadkowego zwycięstwa w Piwnicznej ( przypadkowego, ponieważ deszczowa i błotna Piwniczna sporo zawodników odstraszyła). Mam więc spory komfort na starcie. To duży plus.
Pierwszy podjazd i … wszyscy mnie mijają. Rozczarowanie. Byłam przekonana, że jednak trochę tej siły mam. Jeden, drugi, trzeci… mnie mija. W końcu słyszę :
„ Peleton jedzie, peleton jedzie. Uwaga: nie mam hamulców”. Jedzie Sufa i mija mnie z imponującą prędkością. Nie wiem jak długo udało mu się tak szybko jechać, ale zaimponował mi. A ja sobie jadę mozolnie do góry. Mam wrażenie, że jadę na tyle mocno, na ile mnie stać, a pomimo tego… jadę tak wolno. Za chwilę mija mnie Darek Wierzbicki: „Iza, nie mogę cię dogonić…”.„ No tak, jasne” – myślę.
Potem jedzie Gosia Gumiennik. Mówi : KTM-y jadą same pod górę…„Może jej tak, mój to chyba jakiś wadliwy egzemplarz.” – mruczę pod nosem.

opis
fot.BikeLife


9 km… tyle ma pierwszy podjazd. Zakręt, a za zakrętem jeszcze wyżej i jeszcze wyżej. I znowu zakręt. Modlę się o jakiś zjazd. Jest kilkadziesiąt metrów, ale potem znowu pod górę. Mijają mnie kolejne Gomole ( nie wszystkich rozpoznaje). Każdy coś tam do mnie mówi. To przyjemne i motywujące, mieć takie wsparcie na trasie. Pierwszy trudny zjazd, początek zjeżdżam, a potem, włącza się jakaś blokada. Schodzę. Jest mi nieswojo. Trzy lata temu zapewne go zjechałam. Ale potem w jakiś cudowny sposób coś się odblokowuje w głowie i zaczynam zjeżdżać. Co mi tam kamienie, korzenie, przecież kiedyś potrafiłam. Tak po prostu nie zapomina się tego wszystkiego. I koniecznie trzeba pozbyć się strachu. Zjeżdżam dużo, ale nie wszystko. Np. nie udało mi się w całości zjechać ostatniego zjazdu w lesie. Cóż… źle wybrana ścieżka i strach przed tym, żeby na kilka kilometrów przed metą nie stało się coś złego. Bo ZŁE ja już tego dnia widziałam. Starszy pan jadący przede mną tak nieszczęśliwie zahacza o kamień, że leci w niewielką przepaść na wielkie kamienie, a za nim jego rower. Wygląda to dość przerażająco. Wyciągam jego rower, on wychodzi sam. Twierdzi, że nic się nie stało. Na szczęście.
I znowu „rodeo” na Borówkowej. Ale jadę. Jadę i mam trochę radości. Bo to jest przecież przyjemne, jeśli człowiek sobie jakoś tam radzi na trudnym zjeździe. Mozolnie pod górę i trudno w dół. Tak wyglądał dla mnie ten maraton. Walka głównie ze samą sobą. Nie jest łatwo, po tak długiej przerwie powrócić na taką trasę.
Nie jest łatwo, ale warto.

opis


Kiedy dojeżdżam do mety czuję ulgę, że udało się i na koncie mam 43. ukończony maraton. Jest jednak pewien niedosyt, bo jechałam długo. Ten niedosyt rekompensuje mi trochę 3 miejsce w kategorii K4 ( na mega rzecz jasna). To był zresztą udany wyścig dla mojej drużyny. Większości dopisało szczęście, dopisała nam też pogoda, słoneczna, niezbyt upalna. Kolarska. I oby tak już było do końca sezonu.
Dzisiaj wysłałam trochę zdjęć ze Złotego mojej znajomej. Kiedy odpisała, uśmiechałam się sama do siebie: „no ja po prostu tego nie rozumiem ...po pierwsze jak można pokonać n a rowerze taką trasę. Po drugie jak można mieć z tego przyjemność ".
No jak? Najlepiej mieć sprawnego KMT-a ( ewentualnie rower jakiejś innej marki, który chciałby jechać pod górę i zjeżdżać w dół). A przyjemność? Trudno mówić o wielkiej przyjemności w trakcie jazdy, bo wtedy jest walka, czasem ból, czasem krew… ale kiedy dojeżdża się do mety… uczucie spełnienia.
Tego uczucia nie da się kupić. Trzeba je sobie wykręcić na rowerze. I pewnie dlatego, że nie przychodzi łatwo, tak świetnie smakuje,

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.